Po niedzieli pełnej wrażeń, dzisiejszy poranek zaczął się
powrotem do normalnego trybu, czyli
dzień rozpoczęliśmy o 7 rano Eucharystią. Po wspólnej modlitwie posililiśmy
się śniadaniem i ruszyliśmy do naszej pracy. Zapowiadał się piękny dzień,
bynajmniej nie z powodu pochmurnego nieba, a przyjemnie wiejącego wiatru, który
łagodził uczucie gorąca.
Większość ekipy ruszyła do walki w ogrodzie z wszelkimi
chwastami i zaprowadzając porządek w najdalszych jego zakątkach. Kleryk Bartek
dostał misję specjalną od siostry - pomierzyć okna w bawialni, by móc
zamontować tam rolety. Wkrótce potem udał się z siostra na stosowne zakupy oraz
zabrał cała naszą pocztę, nad jaką cierpliwie pracowaliśmy ostatnimi
wieczorami, by wysłać ją do Polski - także sprawdzajcie skrzynki pocztowe! Z
kolei ksiądz Dawid zajął się
porządkowaniem placu zabaw, cierpliwie usuwając pozostałości po wyciętych
pniach przy pomocy siekiery i ognia. Praca jak zwykle mijała szybko i w dobrych
nastrojach zasiedliśmy do obiadu. Tym bardziej, że obiad przygotowały nasze
dziewczyny i muszę stwierdzić, że warto było poczekać nieco dłużej. Sjesta poobiednia
minęła oczywiście równie szybko jak praca.
W drugiej części dnia
przegrupowaliśmy się i z odnowionymi siłami ruszyliśmy do ogrodu, by walczyć o
każdy kawałek czystej ziemi. Tym razem nasze jednostki z grupy męskiej napotkały
niespodziewany opór wroga w postaci gniazda os. Pierwsza potyczka skończyła się
porzuceniem sprzętu i strategicznym odwrotem na z góry upatrzone pozycje przez
kleryka Jana. Niestety wrogie jednostki zaliczyły dwa trafienia. Po opatrzeniu
ran i ściągnięciu posiłków rozpoczęło się ponowne natarcie. Efekt mniej więcej
ten sam, choć tym razem wróg zaliczył tylko jedno trafienie na Robercie. Jako,
że urażona męska duma nie pozwoliła nam tak po prostu odpuścić. Tym razem sięgnięto
po cięższy sprzęt: księdza z pochodnią. Koniec końców wroga baza została
zdobyta i rozbrojona bez strat własnych.
Z innych prac: ksiądz Dawid nadal walczył z pniami, kleryk
Bartek montował podpórki pod winogrono, a Luiza przycinała krzewy nadając im finezyjną
formę kuli. Prace zakończyliśmy w wesołej atmosferze, zasiadając do kolacji. Po
doprowadzeniu się do porządku, zasiedliśmy na tarasie niedaleko domku
chłopaków, by obserwować nocne niebo i toczyć nocne rozmowy.
NIECH BÓG WAS PROWADZI!!!! otaczam modlitwą
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRobercie, na słupie I ogrodzeniu z drutu kolczastego to Ciebie jeszcze nie było...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was! :-)
Jakub